Bardzo długo zastanawiałem się, dlaczego czasami nie jest tak jak byśmy tego chcieli. Kiedyś wierzyłem w Boga, w kogoś wszechmogącego, kto potrafi zapanować nad tym całym bałaganem. Chyba już nie wierzę... Wcale nie zadaję sobie pytania, dlaczego ja, wcale nie myślę, że to mnie spotyka całe zło świata, ale widzę to wszystko naokoło siebie, więc jeśli jest Bóg, czy jak go tam chcecie nazywać, to, dlaczego do cholery pozwala na to wszystko? Oczywiście myślę w tym momencie między innymi o sobie... Bo do jasnej cholery nie tak to wszystko sobie wymyśliłem, to nie tak miało być, zupełnie nie tak. Niby, dlaczego nie skończyłem studiów? Niby, dlaczego nie mam tego wszystkiego, co sobie wymarzyłem? (...) Marzyłem sobie kiedyś żeby wyjechać, zacząć wszystko od początku i co? I w dalszym ciągu marzę, żyję w świecie marzeń i ideałów, codziennie sobie powtarzam, że jutro będzie tak jak chcę, że od jutra wszystko się zmieni, że od jutra będzie tak jak miało być... Ale doskonale zdaję sobie sprawę, że wcale tak nie będzie, że jutro zacznie się taki sam cholernie zwykły dzień...
Staram się jak cholera, żeby coś zmienić, pracuję po 20h na dobę i co? I jeden z moich pieprzonych pracodawców, dla którego jeździłem, stwierdził, że nie zapłaci mi za ostatnią trasę, bo wyszedł mu przepał... Owszem skończyło mi się paliwo, ale to nie moja wina, że on nigdy nie jeździł z takimi ciężkimi ładunkami. Skończyło mi się paliwo niedaleko Hannoweru, więc zatankowałem auto za swoje pieniądze i dojechałem. Dzięki temu ładunek 24t marchewki nie skisł pod plandeką, dzięki temu wszystko było ok., a ten skurwysyn po prostu w oczy stwierdził, że sprzedałem jego paliwo i że nie zapłaci. Pewnie, mógłbym jechać do gnoja i po prostu mu wpierdolić, ale co to zmieni? Każdego takiego palanta mam bić? Już kiedyś był taki jeden, ale na szczęście zorientował się zawczasu, że nie żartuję i zapłacił.
Ręce mi opadają, ale co mam zrobić... ciągnę dalej ten swój żywot...